poniedziałek, 17 lutego 2014

W telewizji ostrzegano przed białą wołgą! Porwanie piłkarza [1966]

Czesław Kuliczkowski [fot.Trybuna Opolska]
Niezwykła historia mająca miejsce w połowie lat 60' zdarzyła się naprawdę. Jej bohaterami byli piłkarz Jan Kruk, taksówkarz Czesław Kuliczkowski oraz piłkarski klub Odra Opole. Juliusz Stecki, słynny sportowy dziennikarz Trybuny Opolskiej w jednym z wydań gazety postanowił opisać akcję rodem z filmu sensacyjnego, która jak się okazuje nie była odosobnionym przypadkiem w środowisku piłkarskim ówczesnych czasów.


Czesław Kuliczkowski pamięta tę sprawę jakby to było dziś. Wtedy też - tak jak w tym roku - piłkarze Odry Opole w Pucharze Polski dotarli aż do półfinałów. Przegrali wówczas niespodziewanie z zaledwie trzecioligowym Rakowem w Częstochowie, ale przecież na osłodę pozostał im awans do I ligi.

Odrę w Częstochowie "załatwił" 34 lata temu niejaki Jan Kruk, napastnik Rakowa, który strzelając opolanom dwie zwycięskie bramki, wywołał u nich nieprzepartą chęć pozyskania go do Opola. Ówcześni działacze Odry lubili pozyskiwać (właśnie - pozyskiwać, takie słowo zastępowało wówczas zakazane kapitalistyczne słowo "transfer") tych, którzy na boisku w obcych barwach wyrządzali im przykrości.

- Byłem wtedy już taksówkarzem i wielkim kibicem Odry, za którą jeździłem po całej Polsce - wspomina Czesław Kuliczkowski. - W klubie wiedziano o tym i wyrobiono mi nawet legitymację działacza Okręgowego Związku Piłki Nożnej. Zacząłem jeździć z prezesem Sobolewskim po kraju i "namierzać" piłkarzy, których wskazywał nam nasz trener Tadeusz Foryś.

- Kiedy wybrał on Kruka - kontynuuje Kuliczkowski - ustaliliśmy jego adres w Częstochowie. Odwiedziliśmy go tak, żeby nikt nas nie zobaczył, bo wtedy przechodzenie graczy z jednego klubu do drugiego było źle widziane. Nazywano to kaperownictwem, które potępiały gazety, radio czy telewizja, a przede wszystkim czynniki polityczne miejscowości, z których zabierano piłkarzy. Kierownictwa klubów też niechętnie widziały takie podchody do swoich graczy. Oni jednak z ochotą zgadzali się na porywanie ich z rodziną i całym dobytkiem do innych miast, gdzie dawano im mieszkania i większe pieniądze za kopanie piłki. Natomiast czynniki polityczne miast, do których udawali się porywani, zachowywały dyplomatyczne milczenie, a po cichu nawet błogosławiły te "transfery".

Tak było właśnie też w Opolu. Na wyprawę do Częstochowy po Jana Kruka pojechano gorącą letnią nocą, udającą meblowóz samochodową chłodnią, która - jak sobie przypomina Czesław Kuliczkowski - załatwił komitet wojewódzki partii. Spod Jasnej Góry w kierunku Opola wyjechano z piłkarzem, jego żoną, małym ich synkiem Grzesiem i meblami, nadal w pełnej konspiracji, o godzinie trzeciej w nocy, poruszając się bocznymi drogami. Nad ranem konwój dotarł na ulicę Niedurnego w Opolu, gdzie na pierwszym piętrze budynku "Ofamy" Jan Kruk otrzymał mieszkanie.

Po tym dobrowolnym porwaniu Jana Kruka z Częstochowy zrobił się w kraju wielki szum. Działacze Odry stali się niesławnymi bohaterami wielu potępiających ich czyn publikacji. - W kilka tygodni po nocnym porwaniu Kruka - wspomina Czesław Kuliczkowski - w Opolu przebywała delegacja PZPN z trenerem reprezentacji Ryszardem Koncewiczem na czele. Kiedy odwoziłem ją do Warszawy, właśnie selekcjoner zażyczył sobie, abyśmy wpadli po drodze na stadion Rakowa, gdzie kadra grała mecz sparingowy. Tam natychmiast rozpoznano moją taksówkę - białą wołgę o numerze rejestracyjnym HX 6065. A potem w telewizji pokazano ją w reportażu z Częstochowy, ostrzegając działaczy piłkarskich i kibiców w całej Polsce przed kaperownikami z Opola, poruszających się po kraju takim autem.


Czesław Kuliczkowski sprowadzał do Opola nie tylko Kruka. Jednym z pierwszych, którzy przybyli do Odry także przy jego pomocy , był choćby olimpijczyk z Rzymu, reprezentacyjny obrońca Henryk Szczepański. - Kiedy przywieźliśmy go z Łodzi, jeździłem z nim i prezesem Szremskim po Opolu, szukając dla "Burzy" takiego mieszkania, jakiego sobie zażyczy. Wybrał lokal naprzeciwko krytej pływalni - opowiada pan Czesio.

Swoją taksówką (- Brałem od Odry taniej za te kursy - zwierza się taksówkarz z 38-letnim stażem) Czesław Kuliczkowski sprowadzał - przeważnie z Witoldem Sobolewskim i Antonim Goljanem - do opolskiego klubu m.in. Adama Bonię z Brzegu, Manfreda Urbasa z Raciborza, Bogdana Harańczyka i Jana Małkiewicza z Nysy, Arkadiusza Wołowicza z Kopic koło Grodkowa, bramkarza z Gniezna Jana Nowaka, który jednak nie przyjął się w Odrze. Obecny był także przy jeszcze jednej głośnej akcji kaperowniczej Odry, kiedy do Opola - także konspiracyjnie - w połowie lat siedemdziesiątych sprowadzano z Bielska-Białej wspaniałego potem bramkarza reprezentacji Józefa Młynarczyka.

Z Janem Krukiem poszło gorzej. Po porwaniu go z Częstochowy, choć mieszkał już w Opolu, nie mógł on grać w Odrze, gdyż został przez Polski Związek Piłki Nożnej zdyskwalifikowany. Odwieszono go w połowie listopada 1967 roku.


Jan Kruk, tak czy inaczej, miał być w Odrze łowcą bramek. Zaczął je łowić w meczu przeciwko Polonii w Bytomiu. Przez cały następny - 1968 - rok nie złowił ani jednej, nie tylko w meczach I-ligowych, ale i towarzyskich, pucharowych oraz w międzynarodowych rozgrywkach o Puchar Lata. Pierwszego dla Odry gola w ekstraklasie strzelił dopiero w 1969 roku wrocławskiemu Śląskowi (Odra wygrała 3-1), a potem jeszcze pokonał bramkarzy GKS Katowice (3-2), ROW Rybnik (2-2) i w towarzyskiej potyczce rumuńskiego Petrolul Ploesti. Raptem - trzy bramki ligowe w blisko pięćdziesięciu występach. Odszedł więc po cichu Kruk do Oławy (- Za autobus - twierdzi pan Czesio), a potem do Koszalina.

J. Stecki, "NTO" ( nr 94 z 21-22 IV 2001)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz